Rozdział 1. Dziewczyna, którą znał, Tracey Garvis Graves. Wydawnictwo NieZwykłe.

Tak jak obiecałam, przed Wami pierwszy rozdział powieści "Dziewczyna  którą znał", autorstwa Tracey Garvis Graves, która ukaże się nakładem wydawnictwa NieZwykłe już 19 czerwca!


1
Annika

CHICAGO
Sierpień 2001
Ze wszystkich miejsc, w których mogłam na niego wpaść, los wybrał właśnie Dominick's. Kręcę się przy lodówkach, szukając truskawek do porannego smoothie, gdy nagle gdzieś po mojej prawej stronie słyszę niepewnie brzmiący męski głos.
 – Annika?
 Kątem oka dostrzegam wyraz jego twarzy. Chociaż minęło dziesięć lat, od kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, a ja często nie rozpoznaję ludzi, gdy się ich nie spodziewam, tym razem nie mam wątpliwości. Wiem, że to jest on. Czuję nadchodzące drżenie, jakby ciche dudnienie odległego pociągu, i jestem wdzięczna za zimny powiew od strony lodówek, jako że temperatura mojego ciała nagle podskoczyła. Mam ochotę zapomnieć o truskawkach i skierować się prosto do wyjścia. Wciąż jednak w mojej głowie niczym mantra pobrzmiewają słowa Tiny: „Nie uciekaj od odpowiedzialności. Bądź sobą”.
 Biorę nierówny oddech, który ledwie dociera do moich płuc, po czym odwracam się w jego stronę.
 – Cześć, Jonathan.
 – To naprawdę ty – mówi.
 Uśmiecham się.
 – Tak.
 Moje włosy, niegdyś długie do pasa i zazwyczaj „wołające szczotkę”, teraz proste i lśniące, ledwie sięgają mi do ramion. Dopasowana bluzka oraz obcisłe spodnie, które mam na sobie, bardzo różnią się od mojej garderoby z czasów college'u, składającej się głównie z sukienek oraz spódnic o dwa numery za dużych. To ta odmiana prawdopodobnie tak go uderzyła.
 On natomiast, mimo swoich trzydziestu dwóch lat, wciąż wygląda dla mnie tak samo: ciemne włosy, niebieskie oczy, szerokie ramiona pływaka. Nie uśmiecha się, lecz jego brwi nie są zmarszczone. Chociaż znacznie poprawiłam swoją umiejętność odczytywania ludzkich emocji i innych niewerbalnych znaków, nie potrafię stwierdzić, czy jest zły albo czy czuje się zraniony. Ma prawo i do jednego, i do drugiego.
 Postępujemy krok do przodu, by się uściskać, ponieważ nawet ja zdaję sobie sprawę z tego, że po tak długim czasie – i po tym wszystkim, co razem przeszliśmy – po prostu tak wypada. Gdy tylko mnie obejmuje, nagle czuję się bezpieczna. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Zapach chloru, który kiedyś na stałe przylegał do jego skóry, zniknął zastąpiony aromatem lasu, na szczęście nie tak ciężkim ani mdlącym.
 Nie mam pojęcia, dlaczego przyjechał do Chicago. Prestiżowa firma z Nowego Jorku świadcząca usługi finansowe zgarnęła Jonathana z Illinois, zanim jeszcze atrament zdążył wyschnąć na jego dyplomie, gdy to, co kiedyś było planami dla dwojga, zmieniło się w karierę solową.
 Odsuwamy się od siebie.
 – Byłam pewna, że mieszkasz… Jesteś tu w sprawach biznesowych? – Potykam się o własne słowa.
 – Już ponad pięć lat temu przeniosłem się do biura w Chicago – mówi.
 To niesamowite, że przez cały ten czas, kiedy poruszałam się po mieście, które teraz nazywam domem, nigdy nie przypuszczałam, że moglibyśmy na siebie wpaść, że w ogóle istnieje taka możliwość. Ile razy byliśmy oddaleni od siebie zaledwie o mile, w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy? Jak często był tuż za mną lub przede mną na zatłoczonym chodniku? A może jedliśmy kiedyś w tej samej restauracji?
 – Moja mama potrzebowała kogoś, kto będzie nadzorował jej opiekę – wyjaśnia.
 Jego mamę spotkałam co prawda tylko raz, ale to wystarczyło, bym polubiła ją jak własną. Miło było zobaczyć, po kim Jonathan odziedziczył dobroć.
 – Pozdrów ją ode mnie.
 – Zmarła kilka lat temu. Demencja. Lekarz mówił, że prawdopodobnie cierpiała na nią już od dawna.
 – Nazywała mnie Katherine i zawsze gubiła gdzieś klucze – mówię, ponieważ doskonale to pamiętam. Teraz jej zachowanie nabiera sensu.
 Reaguje krótkim skinieniem głowy.
 – Pracujesz w śródmieściu? – pyta.
 Zamykam drzwi lodówki, trochę zażenowana tym, że zostawiłam je otwarte przez cały ten czas.
 – Tak, w bibliotece imienia Harolda Waszyngtona.
 Na jego twarzy po raz pierwszy gości uśmiech.
 – Całkiem nieźle.
 Panuje niezręczne milczenie. Jonathan zawsze brał na siebie prowadzenie rozmowy, ale tym razem mi nie odpuszcza. Cisza staje się ogłuszająca.
 – Miło było cię spotkać – wypalam. Mój głos wydaje się bardziej piskliwy niż zazwyczaj. Czuję ciepło na twarzy i żałuję, że jednak nie zostawiłam otwartych drzwi lodówki.
 – Ciebie również.
 Kiedy odwraca się, by odejść, uczucie tęsknoty uderza we mnie tak mocno, że uginają się pode mną kolana. Zbieram się na odwagę.
 – Jonathan?
 Kiedy odwraca się w moją stronę, dostrzegam lekko uniesione brwi.
 – Tak?
 – Miałbyś ochotę czasem gdzieś wyskoczyć? – Czuję napięcie, gdy powracają wspomnienia. Mówię sobie, że to niesprawiedliwe w stosunku do niego, już dość zrobiłam.
 Waha się przez chwilę.
 – Jasne, Anniko. – Wyciąga długopis z wewnętrznej kieszeni płaszcza, a następnie sięga po kartkę z listą zakupów, którą trzymam w ręku. Na tylnej stronie zapisuje numer telefonu.
 – Niedługo zadzwonię – obiecuję.
 Kiwa głową z obojętnym wyrazem twarzy. Prawdopodobnie myśli, że tego nie zrobię. Nie winię go za to.
 Ale zadzwonię. I przeproszę. Zapytam, czy moglibyśmy zacząć od nowa. Czyste konto, tak mu powiem.
Pragnę zastąpić jego wspomnienia o dziewczynie, którą znał, całkiem nowymi – o kobiecie, którą się stałam.

I jak wrażenia? Przed Wami jessxze 3 promocyjne rozdziały, które ukażą się na dniach. 

Cya, 
Samanta Louis.

1 Komentarze

Z całego serducha dziękuję za odwiedziny i zachęcam do wyrażenia swojej opinii ;)