Rozdział Trzeci, Dziewczyna, którą znał. Tracey Garvis Graves. Wydawnictwo NieZwykłe.

3
Annika


UNIWERSYTET ILLINOIS URBANA-CHAMPAIGN
1991
Gdy mnie ktoś szukał w college'u, wystarczyło sprawdzić tylko w trzech miejscach: w klinice weterynaryjnej, w bibliotece albo w budynku związku studenckiego, gdzie odbywały się spotkania mojego klubu szachowego.
 Patrząc na to, ile czasu spędzałam, pomagając w klinice, niejedna osoba mogłaby pomyśleć, że w przyszłości chcę zostać weterynarzem. Zwierzęta sprawiały, że czułam się szczęśliwa, szczególnie te, które wymagały mojej uwagi. Niektórzy wolontariusze mogliby uznać, że zwierzęta stanowiły ucieczkę od samotności i izolacji, które towarzyszyły mi podczas studiów, ale niewielu rozumiało, że ja po prostu bardziej ceniłam sobie towarzystwo zwierząt niż ludzi. Spojrzenie ich oczu, gdy nauczyły się mi ufać, dodawało mi sił bardziej niż jakakolwiek relacja społeczna.
 Jeśli istniało na świecie coś, co kochałam tak bardzo jak zwierzęta, były to książki. Czytanie pozwalało mi przenosić się w egzotyczne miejsca, do zamierzchłych czasów albo światów diametralnie różnych od naszego. Pewnego śnieżnego grudniowego popołudnia, kiedy miałam osiem lat, moja mama, oszalała ze zmartwienia, znalazła mnie w domku na drzewie pochłaniającą moją ulubioną książką Laury Ingalls Wilder, tę, w której tatę dopadła zamieć śnieżna i zjadł świąteczne cukierki, które miał dla Laury i Mary. Mama szukała mnie przez ponad pół godziny, wołając po imieniu tak długo, aż straciła głos. I chociaż jej tłumaczyłam, nie rozumiała, że ja po prostu byłam Laurą czekającą w domu. Pójście do zimnej chatki na drzewie wydawało mi się świetnym pomysłem. Później, kiedy odkryłam, że mogę rozwijać swoją karierę w takim kierunku, by móc spędzać całe dnie w bibliotece, ogarnęła mnie niewypowiedziana radość.
 Zanim tata nauczył mnie grać w szachy, gdy miałam siedem lat, trudno było wymienić coś, w czym byłam dobra. Nie uprawiałam żadnego sportu i jak przystało na przeciętnego ucznia zgarniałam zarówno najwyższe, jak i najniższe oceny, w zależności od zajęć i tego, jak bardzo mnie interesowały. Wrodzona nieśmiałość uniemożliwiała mi udział w zabawach szkolnych lub innych zajęciach pozalekcyjnych. Ale podobnie jak książki, szachy wypełniały pustkę w moim życiu. Chociaż zajęło mi to nieco czasu, w końcu zrozumiałam, że mój mózg nie działa tak, jak u innych ludzi. Myślę w czerni i bieli. Konkrety, nie abstrakcja. Szachy wymagały strategii i miały swoje reguły, co pasowało do mojego światopoglądu. Zwierzęta oraz książki podtrzymywały mnie na duchu, ale szachy dawały mi szansę bycia częścią czegoś.
 Kiedy grałam, czułam, że zaczynam gdzieś pasować.
***
Członkowie klubu szachowego Illini od osiemnastej do dwudziestej spotykali się na stołówce w budynku związku studenckiego. Liczba uczestników była bardzo zróżnicowana. Na początku semestru, kiedy członkowie nie byli jeszcze obciążeni natłokiem zajęć, frekwencja mogła wynosić nawet trzydziestu studentów. Na czas finałów będziemy mieli szczęście, mając dziesięć osób. Niedzielne spotkania klubu szachowego były dość luźne i opierały się głównie na swobodnej grze oraz pogaduchach. Spotkania drużyny szachowej – dla członków, którzy chcieli rywalizować z innymi graczami – odbywały się w środowe wieczory i skupiały się na szkoleniu we współzawodnictwie, rozwiązywaniu puzzli szachowych czy analizowaniu znanych partii. Mimo że posiadałam niezbędne umiejętności i wolałam formalną strukturę spotkań drużyny szachowej, nie miałam ochoty brać udziału w zawodach.
 Jonathan dołączył do nas w niedzielny wieczór w drugim tygodniu moich zajęć na drugim roku. Podczas gdy reszta członków podzieliła się na grupki i zaczęła rozmawiać, ja wierciłam się na swoim miejscu z rozstawioną planszą, gotowa do gry. Zrzuciłam buty i nacisnęłam bosymi stopami na zimną podłogę, ponieważ tak dobrze się z tym czułam w sposób, jakiego nie potrafiłam nikomu wytłumaczyć, nieważne jak bardzo próbowałam. Przyglądałam się, jak Jonathan podchodzi do Erica, przewodniczącego klubu, który uśmiechnął się, uścisnąwszy mu dłoń. Kilka minut później Eric poprosił o uwagę, podnosząc głos z powodu panującego hałasu.
 – Witam wszystkich. Nowych członków proszę, aby się przedstawili. Dla zainteresowanych, po spotkaniu zapraszam na pizzę w Uno. – Eric odwrócił się do Jonathana i wskazał na mnie. Ten gest napełnił mnie grozą. Znieruchomiałam.
 Niemal zawsze grałam z Erikiem z dwóch powodów: po pierwsze, oboje dołączyliśmy do klubu tego samego dnia na swoim pierwszym roku i jako że byliśmy najnowszymi członkami, wydawało się to sensowne, abyśmy rozegrali razem pierwszą partię. Po drugie, nikt poza nim nie chciał ze mną grać. Jeżeli szybko kończyliśmy naszą partyjkę, to zaczynał grę z kimś innym, a ja szłam do domu. Lubiłam z nim grać. Był miły, ale nie powstrzymywało go to przed dawaniem z siebie wszystkiego w trakcie rozgrywki. Jeżeli go pokonałam, to wiedziałam, że nie dawał mi forów. Teraz, gdy został przewodniczącym, musiał odpowiadać na pytania i sprawować inne funkcje administracyjne, więc nie zawsze mógł ze mną zagrać.
 Kiedy podszedł do mnie Jonathan, żołądek mi się skurczył i starałam się uspokoić, potrząsając rękami pod stołem, tak jakbym chciała pozbyć się czegoś nieprzyjemnego z koniuszków palców. Kiedy byłam dzieckiem, w takich sytuacjach zaczęłabym kołysać się i nucić, ale gdy podrosłam, nauczyłam się ukrywać moje metody na uspokojenie. Kiedy usiadł naprzeciwko, skinęłam na przywitanie.
 – Eric uznał, że możemy dzisiaj zagrać razem. Nazywam się Jonathan Hoffman.
 Miał kwadratową szczękę i niebieskie oczy. Jego krótkie, czarne włosy lśniły. Zastanawiałam się, czy gdybym ich dotknęła, to okazałyby się miękkie i jedwabiste. Pachniał trochę chlorem, lecz mimo że nie cierpiałam większości zapachów, ten z jakiegoś powodu mi nie przeszkadzał.
 – Annika Rose – powiedziałam, a mój głos był minimalnie głośniejszy od szeptu.
 – Monica?
 Pokręciłam głową.
 – Annika.
 Zamieszanie wokół mojego imienia towarzyszyło mi przez całe życie. W siódmej klasie pewna szczególnie wredna dziewczyna o imieniu Maria wepchnęła moją głowę do szafki i syknęła: „Dziwaczne imię dla dziwacznej dziewczyny”, wysyłając mnie ze łzami w oczach do gabinetu pielęgniarki.
 – Annika – powtórzył Jonathan, tak jakby sprawdzał, czy dobrze je wymawia. – Fajne. Zagrajmy.
 Eric i ja co turę zamienialiśmy się białymi pionkami, ciesząc się wynikającą z tego niewielką przewagą. Gdybyśmy grali razem, to przypadałaby jego kolej. Pionki po jego stronie były białe. Z powodu niespodziewanego sparowania z Jonathanem, to on zaczynał.
 Jego sekwencja rozpoczynająca naśladowała ruchy mistrza świata Anatolija Karpowa. Kiedy rozszyfrowałam jego strategię, wybrałam odpowiednią obronę, po czym pogrążyłam się w rozgrywce, a różne dźwięki i zapachy jedzenia zniknęły wraz z niepokojem. Nie słyszałam już urywków rozmów studentów, gdy jedli swoje burgery z frytkami, ani skwierczenia woka ze świeżą porcją smażonego ryżu z kurczakiem. Nie czułam też zapachu gorącej pizzy pepperoni z pieca. Od początku grałam bezlitośnie, ponieważ celem każdej rozpoczętej partii było zwycięstwo. Poświęcałam czas, koncentrując się na następnym ruchu. Ani ja, ani Jonathan nie powiedzieliśmy ani słowa.
 Gra w szachy w dużej mierze przebiega w ciszy. Moim zdaniem brak dźwięku ma w sobie prawdziwe piękno.
 – Szach-mat – oznajmiłam.
 – Dobrze grasz – powiedział po dłuższej chwili. Rozejrzał się wokół, ale pozostało tylko kilku członków klubu. Kiedy byliśmy zaaferowani rozgrywką, reszta gdzieś poszła.
 – Ty też – oświadczyłam, gdyż to zwycięstwo było tak trudne jak każde, które osiągnęłam, grając z Erikiem.
 – Idziesz na pizzę i piwo?
 Wstałam, chwytając swój plecak.
 – Nie. Wracam do domu.
***
Kiedy otworzyłam drzwi do mieszkania w kampusie, w którym od prawie dwóch lat żyłyśmy z Janice, przywitał mnie zapach drzewa sandałowego oraz Lysolu . Kadzidełko miało zamaskować zapach gandzi, który na zawsze przylgnął do ubrań jej chłopaka, Joe. Janice nigdy nie pozwoliłaby mu ćpać w mieszkaniu i nie potrafiła sama wyczuć na nim tego zapachu, jednak ja miałam bardzo wrażliwy nos, przez co wiedziałam o tym od momentu, gdy nas sobie przedstawiła.
 Lysol miał maskować zapach tego, co Jan ugotowała dla Joego. Uwielbiała eksperymentować z przepisami i spędzała w kuchni całe godziny. Jej podniebienie podążało raczej w stronę smakoszy, podczas gdy moje zatrzymało się na poziomie zbliżonym do zwyczajów żywieniowych sześciolatki. Nieraz widziałam, jak Joe wpatruje się w grillowany ser albo nuggetsy na moim talerzu, kiedy Janice przygotowywała coś skomplikowanego. Doceniałam jej starania, by zniwelować zapachy w naszym mieszkaniu do minimum, jednak nie miałam serca powiedzieć jej, że w ten sposób dodaje tylko odświeżacz i kadzidełko do tej mieszanki. Nigdy bym jej tego nie zrobiła, ponieważ i tak życie ze mną nie było łatwe.
 – Jak było w klubie szachowym? – spytała Janice, gdy weszłam do środka, rzuciłam plecak na podłogę, po czym opadłam na kanapę.
 – Strasznie. Mamy nowego członka i musiałam z nim zagrać.
 – Był przystojny?
 – Jestem bardzo zmęczona.
 Usiadła obok mnie.
 – Jak ma na imię?
 – Jonathan. – Ściągnęłam buty. – Jestem taka wściekła na Erica. Wie, że zawsze gramy razem.
 – Kto wygrał?
 – Co? Ach. Ja.
 Janice się roześmiała.
 – Jak to się skończyło?
 – Tak samo jak zawsze.
 – Chcesz, bym ci przygotowała grillowany ser? Wcześniej przygotowałam kawałek dla Joego. W zamrażarce mam wszystko, by przygotować kurczaka po florencku, ale wolał to. I ty mówisz, że nie macie ze sobą nic wspólnego.
 – Nie wziął mnie na poważnie – oznajmiłam.
 Jonathan popełnił typowy dla nowych członków błąd: nie docenił moich umiejętności i był zbyt pewny swoich. Wkrótce nauczy się, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy mnie tak zbagatelizował.
 – Nie martw się, w następną niedzielę zagrasz z Erikiem.
 – Jestem zbyt zmęczona, by jeść.
 „Nie mam pojęcia, o czym wy dwie rozmawiacie”, powiedział kiedyś Joe, gdy po raz pierwszy był świadkiem naszej konwersacji. Szczerze mówiąc, to chyba nie tylko kwestia tego, że był na haju. Janice miała dwa lata, aby nauczyć się, jak ze mną rozmawiać i muszę przyznać, że po mistrzowsku opanowała mój język. Nie mogąc dłużej znieść dalszej rozmowy, poczłapałam korytarzem do swojej sypialni, padłam twarzą na łóżko i spałam tak w ubraniach do rana.

Książka dostępna w przedsprzedaży https://www.idz.do/Az4x0y

Samanta Louis. 

1 Komentarze

Z całego serducha dziękuję za odwiedziny i zachęcam do wyrażenia swojej opinii ;)